Po nocy spędzonej w komfortowym hotelu, żegnamy się z rodziną właścicieli i ruszamy na najdłuższy odcinek naszej wyprawy.
Cel – Nikozja, stolica wyspy.
Prawdopodobnie jedyna stolica Świata podzielona na dwa państwa (!). Dziś nasze paszporty będą dość intensywnie używane – ośmiokrotnie. Po wyjeździe z Kato Pirgos – przejście graniczne. Po cypryjskiej kontroli wjeżdżamy w strefę buforową kontrolowaną przez wojska ONZ, po kilku kilometrach kontrola turecka.
Wjeżdżamy na część turecką wyspy.
Niewiele się różni od części cypryjskiej, choć mamy wrażenie, że jest… jeszcze mniej czysto.
Docieramy do Morfou. Tam mamy zamiar wypić kawę w jednej z niewielu sieciówek. Wielkie jest nasze zdziwienie, ponieważ nie ma w niej kawy ☹. Kończy się zestawem kanapka, fryty i napój. Tam wymieniam dętkę po raz drugi ☹.
W jednym ze sklepików kupujemy chleb (po cypryjskiej stronie są święta i nie mamy pewności czy cokolwiek kupimy) i ruszamy w stronę granicy. Po jej przekroczeniu kierujemy się w stronę stolicy.
Docieramy do hotelu, wyglądającego cudnie – jak jakiś skansen/muzeum.
Pełno w nim różnych eksponatów, które tworzą piękny, niepowtarzalny klimat.
Na dole, w jadalni wielki stół i trwa w najlepsze uroczysty, świąteczny obiad właścicieli i pewnie ich rodziny/znajomych.
Życzymy im wesołych świąt i idziemy się rozpakować.
Po czym wychodzimy na spacer po mieście z zamiarem przekroczenia granicy i udania się na turecką część Nikozji.
Idziemy słynną ulicą Ledra, przechodzimy przez granicę i szwendamy się trochę po drugiej stronie. Główne uliczki piękne, zadbane, oświetlone, przystrojone – boczne już słabo lub wcale.
Nasz pobyt w tej części miasta kończymy… tureckim kebabem 😉.
Wracamy ponownie Ledrą i trafiamy na przepiękny plac Eleftheria Square.
Wielokulturowy tłum ludzi, wesołe miasteczko, nieskończona ilość ozdób tworzą fajny nastrój. Wracamy do naszego „skansenu” na noc.
Rano ruszamy w kierunku Larnaki. Podjeżdżamy jeszcze pod kolorowe schody, które część turystów określa, jako najciekawszą rzecz, jaka można zobaczyć w Nikozji. Chyba nie do końca mają rację 😉.
Docieramy do miasta i po pewnych perypetiach, w końcu dostajemy się do wynajętego na 3 dni apartamentu.
Postanawiamy odpocząć jeden dzień od rowerów i udajemy się rano autobusem na półwysep Cape Greco, określany jednym z piękniejszych miejsc na Cyprze.
Tam odbywamy 15-kilometrowy spacer, podziwiając jego piękno.
Największe chyba wrażenie robi łuk skalny Kamara Tou Koraka, Błękitna Laguna, skały, wyrzeźbione w klifie jaskinie i słynny Most Miłości.
Docieramy do Ajia Napa i stamtąd, pod wieczór, wracamy do Larnaki.
W przedostatni dzień rano po śniadaniu czeka mnie misja – odebrać nasze kartony z „depozytu”😉.
Potem wybieramy się jeszcze na krótką rowerową wycieczkę wokół słonego jeziora.
Mijamy meczet położony na jego brzegu i stada… flamingów przechadzających się po bardzo płytkiej wodzie jeziora oraz stary akwedukt.
Powrót, obiadek, zakupy i zaczynamy się powoli pakować.
Dobiega końca nasz pobyt na tej niezwykle ciekawej wyspie.
Ostatni dzień, to dojazd do pobliskiego lotniska, tam pakowanie rowerów i fruuu…
Jako podsumowanie napiszę, że przejechaliśmy rowerami ponad 450 kilometrów z czego prawie 4000 m w pionie 😉.
No i, oczywiście na koniec, nasza subiektywna ocena czy warto tam być, w tym okresie.
WARTO.
Bardzo ciekawe, ładne miejsce, dość sympatyczni ludzie, choć – naszym zdaniem- trochę smutni, stonowani, bez jakiegoś „południowego wigoru”, radości, żywiołowości.
Jeśli lubicie zwiedzać bez udziału wielkich tłumów, jeśli nie lubicie upałów, tłoku, korków itp. jest fajnie- spokój. Jednak trzeba wtedy pogodzić się z pewnymi niedogodnościami, że część restauracji, hoteli, pensjonatów i sklepów jest niestety nieczynna, choć pewnie w tych czynnych, ceny troszkę spadają w stosunku do pełni sezonu 😉.