Miało być zupełnie co innego.

Miało być gdzie indziej.

Potem jeszcze gdzie indziej…

Cypr to w sumie nasza 3 destynacja, na którą w końcu padło.

No, I fajnie.

Tradycyjne przygotowania, jak przed każdym naszym wyjazdem – parę godzin spędzonych przed komputerem. Najpierw polowanie na dobrą cenę biletów lotniczych, potem logistyka. Bilety kupione, pozostaje kwestia noclegów. Ze względu na okres świąteczny i to, że poszczególne etapy wypadały czasem w dość dziwnych, mało popularnych turystycznie miejscach, małych miejscowościach – decydujemy się po raz pierwszy na „zaklepanie” wszystkich noclegów. Spore ryzyko, biorąc pod uwagę pogodę/kontuzję/sytuacje losowe. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło.

Potem jeszcze dość szczegółowe opracowanie trasy przejazdu, m.in. ze względu na sytuację geopolityczną na wyspie. W sumie jechaliśmy głównie grecką/cypryjską częścią wyspy, choć były odcinki przez terytorium brytyjskie, turecką strefą okupacyjną oraz strefę buforową kontrolowana przez ONZ (wojska min. argentyńskie, urugwajskie i kanadyjskie).

Lecimy.

Po wylądowaniu najważniejszą rzeczą, oprócz oczywistego złożenia rowerów, przygotowania się do jazdy, przebranie – było pozostawienie „w depozycie” kartonów na rowery. To pierwszy nasz wyjazd, kiedy lot powrotny mamy z tego samego lotniska. Wiem, że w takich sytuacjach ludzie najczęściej oddają kartony na przechowanie np. taksówkarzom, którzy za taką „usługę” pobierają zwyczajowo 10-20E. Postanowiliśmy „przyjanuszyć” i schować kartony w zaroślach (jednych z niewielu), nieopodal lotniska, a owe Eurasy przeznaczyć na napoje. Izotoniczne oczywiście 😉.

Po całej akcji lotniskowo-kartonowej w końcu ruszamy.

A tu kolejne super doznanie. Dla nas nowość – ruch lewostronny! O ile na prostym odcinku drogi jest w miarę OK, to przy dojeździe do skrzyżowania lub ronda zaczyna się walka z przyzwyczajeniami. Początki nie do końca są łatwe, jednak w miarę upływu czasu i kilometrów jest lepiej. Co nie znaczy dobrze – organizm wciąż się broni 😊.

Po kilku kilometrach dojeżdżamy do miejscowości Kiti. Robimy tam pierwsze zakupy i zjadamy pierwszy cypryjski obiadek, nie omieszkając spróbować lokalnego piwa KEO (które od tej chwili nazywam KETO 😉).

Tam też doświadczamy tego, o czym wcześniej czytaliśmy, że porcje są solidne. Tak było…

Ruszamy niespiesznie, dojeżdżamy do linii brzegowej i jedziemy wzdłuż morza, do miejsca naszego pierwszego noclegu. Słońce, dość ciepło (ok.20st), lekki wiaterek w plecy… Czego chcieć więcej?

W sumie sielanka… do chwili, kiedy nie orientuję się, że coś jest nie tak z moim tylnym kołem. Powietrze postanawia nie pozostawać w nim zbyt długo. Dopompowuję średnio co ok.5km.

Postanawiam, że dojadę i wymienię na miejscu.

Podjeżdżamy w okolice wynajętego na noc drewnianego domku i tam spotykamy, w sumie trochę przypadkiem, dość energicznego, rozgadanego właściciela. Pokazuje nam lokum, ustalamy zasady „wymeldowania”. Na koniec zrywa z drzew pomarańcze i cytryny wręczając je nam i zachęcając do zjedzenia. Po czym znika. Owoce okazują się, zgodnie z zapowiedzią, PYSZNE! Nigdy nie jedliśmy takich słodkich pomarańczy.

Dętki nie wymieniam, bo po dopompowaniu okazuje się, że trzyma (!).

Pobudkę tego dnia mieliśmy ok. 2 w nocy i kiedy już wszystkie emocję opadają, dość szybko dopada nas znużenie. Jeszcze tylko krótka rozmowa z dziećmi i lulu.

Kolejny dzień wita nas chmurami . Choć dość ciepło i początkowo współpracujący wiaterek. Jedziemy po w sumie średnio wymagającym terenie (choć nie do końca płaskim), momentami dość spory ruch, momentami spokój.

Powietrze z koła wciąż ucieka, pompuję co kilka km i postanawiam wymienić dętkę przy kolejnym postoju. Tam powietrze całkiem schodzi i już nie mam wyboru -za to okoliczności piękne.

Po chwili ruszamy. Na osłodę, na napotkanej farmie, podziwiamy uprawę Smoczych Owoców i kupujemy tam przepyszne truskaweczki.

Wiatr, niestety dla nas, postanawia przestać być naszym sprzymierzeńcem i zaczyna wiać z zachodu czyli „wmordęwind” ☹.

Udaje nam się dojechać przed planowanym czasem do następnej miejscówki w Limassol. Tam chwilę czekamy aż przesympatyczna właścicielka, Ukrainka mieszkająca na Cyprze od 20 lat, dokończy szykować nasze lokum. Chwilę z nią gawędzimy, po czym po wypakowaniu się, ruszamy na spacer.

Jest pięknie, choć prognozy pokazują nadchodzący deszcz, a na niebie o oddali widać błyski. Po ok. godzinie prognozy się sprawdzają ☹. Dopada nas POTĘŻNA burza. Ponad godzinne oberwanie chmury zalewa wszystko, ulice zamieniają się w rwące rzeki. Udało nam się schronić w restauracji, gdzie nie mając wyboru – wciągamy pizzę margheritę 😉. Cypryjczycy raz po raz otwierają drzwi, by zrobić fotki tego niespotykanego zjawiska. 

W krótkiej przerwie zmykamy do pokoju, robiąc jeszcze po drodze zakupy. Pada jeszcze prawie całą noc, nad ranem na nasze szczęście, przestaje 😊.

Kolejny dzień, to jeden z dłuższych etapów tego wyjazdu.

Po opuszczeniu Limassol, po kilku kilometrach wjeżdżamy na teren… Wielkiej Brytanii. Wita nas zablokowana droga z powodu dość poważnego wypadku i jesteśmy zmuszeni ominąć zamknięty kawałek. Objeżdżamy go ponad 2 kilometrowym odcinkiem, który jeszcze do wczorajszych ulew, był drogą gruntową. Brodzimy w kilkucentymetrowej warstwie glinianej mazi. Mimo powolnej jazdy i tak osiada ona na rowerach, sakwach i oczywiście naszych nogach ☹.

Ja dokładam później jeszcze kropkę nad „i” i na którymś z kolejnych postojów, mój rower przewraca się i ląduje w błocie… Wygląda bosko.

Po dwudziestu kilku kilometrach opuszczamy teren brytyjski. A już po kilku kolejny postój, bo przed nami słynna Skała Afrodyty.

Robimy sesję foto. Zmieniamy miejsce i dalszy ciąg fotek.

Odpoczywamy chwilę i ruszamy. Oddalamy się trochę od linii brzegowej i po półtoragodzinnej jeździe docieramy  do Pafos.

Nocleg w ośrodku apartamentów, który tylko z daleka wygląda super. Swój najlepszy czas ma już jakiś za sobą. Okolica też trochę słaba, puste hotele i pensjonaty. Pozamykana większość restauracji i sklepów. Z tym ostatnim, zwłaszcza w małych miejscowościach, zmagamy przez cały nas pobyt na wyspie.

Robimy zakupy w jednym z otwartych małych sklepików i zmykamy do pokoju, tam przyrządzamy kolację.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *