Zgodnie z obietnicą zamieszczam opis i kilka (!) fotek naszej chyba najlepszej, a już na pewno nie zapomnianej chorwackiej wycieczki rowerowej . Widoki jakie dane nam było zobaczyć, dodatkowo przy tak pięknej pogodzie uznaliśmy za nagrodę, że nie mieliśmy tej okazji rok wcześniej.

Biokovo jest największym i najwyższym masywem w Dalmacji.
Od strony morza charakteryzuje się bardzo stromymi i nagimi wapiennymi ścianami, pod którymi leży wąski i zielony pas nadmorski.
Najwyższym szczytem jest góra SVETI JURE (1762 m n.p.m.), drugi co do wysokości szczyt Chorwacji.
Co ciekawe wiedzie na niego wąska asfaltowa droga która została wybudowana jako dojazd techniczny do nadajnika telewizyjnego który znajduje się na szczycie góry. Droga ta nie jest szlakiem komunikacyjnym, więc nie można jej znaleźć na mapach samochodowych, ale widnieje na turystycznych mapach topograficznych.

Po cichu myśleliśmy o tym wjeździe już w zeszłym roku, ale zdając sobie sprawę, że nie dalibyśmy rady, odpuściliśmy.
W tym roku decyzja o wyjeździe na wakacje zapadła – można powiedzieć – nagle. 
Nagle też zaświtała myśl, że może w tym roku sie uda…
Jadąc w tym roku ponownie zabieramy ze sobą rowery.
Po kilku dniach słodkiego lenistwa, głównie na plaży, jednej wycieczce do Solina – przychodzi wreszcie TEN dzień.

Pobudka 4:30. Śniadanie, pakowanie, rowery na auto i ruszamy.
Samochodem dojeżdżamy do Makarskiej, zostawiamy go przy markecie i zaczynamy żmudną wspinaczkę pod górę, do wejścia na teren Biokowskiego Parku Przyrody.
Po pokonaniu 6-kilometrowego podjazdu docieramy na wysokość 365 mnpm, zatrzymujemy się, pstrykamy fotki, kupujemy bilety (dla rowerzystów ulgowe), mały gryz kanapki, łyk wody i przed nami 23 km drogi non stop pod górę.

Pierwsza część trasy prowadzi przez las. Niewiele widać, wszystko przesłonięte drzewami, między nimi przechadzające się dzikie konie.
Po kilku minutach dogania nas… rowerzysta. Kilka zdań i okazuje się Polakiem, który od tygodnia szuka możliwości wjazdu na Jure. Niewiele o nim wie,słabo przygotowany logistycznie i takie tam… Rusza troszkę przed nami i za kilka minut znika z pola widzenia. Wyjeżdżamy z lasu, na wysokości ok. 800 m npm i tu już jest co podziwiać. Zatrzymujemy się pstrykamy, by po chwili znowu ruszyć.
Kątem oka widzę na niższej serpentynie 2 rowerzystów, którzy przy następnej sesji nas mijają. Czesi – wymiana pozdrowień i odjeżdżają. Odjeżdżam trochę Inie, by zrobić jej fotkę podczas podjazdu, staję, wyciągam aparat i widzę ją… w towarzystwie 2 Serbów. Pozdrowienia, zdawkowa wymiana zdań i odjeżdżają.

Po chwili docieramy do Konoby Vrata Biokova 897 mnpm. Zatrzymujemy się na chwilkę podziwiamy konie i krowy przechadzajace się w pobliżu (te pewnie jakieś udomowione trochę).
Za tym przystankiem wjeżdżamy w bardziej płaski teren, co nie oznacza płaski 😉
Odcinki bardzo ostre, gdzie podrywa przednie koło – na zmianę z łagodnymi, płaskimi a nawet kawałek z górki(!). Przez taką zmienność, wybija z rytmu i oboje stwierdzamy, że jak do tej pory, to właśnie ten odcinek był najgorszy. Widoki dość fajne, choć morze, wyspy zniknęły z oczu. Za to na drodze spotykamy stadko krów (!), które nijak nie maja zamiaru uławić nam przejazdu. Stanęły i stoją. Zwłaszcza jedna z nich, co do której nie miałem pewnosci czy to aby na pewno płeć piękna tego gatunku 😉 Postanawiamy sie przecisnąc między nimi a skałą.

Dojeżdżamy do odcinka znów pnącego się pod w miarę stałym kątem, ukazuje się Adriatyk, który cieszy oczy…i jedziemy dalej.

Na asfalcie co kilometr jest oznakowanie, jaki dystans został już pokonany. Jak wolno te liczby się zmieniają ;(
Za którymś z zakrętów wreszcie pojawia się ON – Sveti Jure w całej okazałości. Mimo, że jeszcze daleko, to wstępują w nas nowe siły. Już go widać, to znaczy już nie daleko. Nic bardziej mylnego – jeszcze ok. 10 km

Pniemy się w górę i im wyżej jesteśmy, tym gorętsze pozdrowienia i wsparcie otrzymujemy od ludzi w samochodach jadących zarówno w górę, jak i w dół. Od zwykłego „Hello”, przez pomachanie rękoma, wyciągnięty w górę kciuk, aż po gorące brawa jednej Włoszki.
Zatrzymujemy się kawałek dalej, widać co jest po drugiej stronie Biokova. Widok zacny, w dole cieniutka nitką wije się autostrada, w oddali widać Bośnię i Hercegowinę. Jesteśmy już wysoko.

Pozostał końcowy, chyba najbardziej stromy kawałek. Przejeżdżamy ponownie na stronę „od morza” i … w górę.
Do pokonania ostatni odcinek, serpentyny które doprowadzają na sam szczyt. Stromo i bardzo stromo, wąsko z niską tylko pordzewiałą barierką na skraju drogi, za nią daleko w dół. Daje do myślenia zwłaszcza gdy trzeba minąć się z samochodem.

Po kilku nawrotach OSTATNIA, dwustumetrowa prosta o nachyleniu ponad 20% i…JEST!!!!

Tego, co zobaczyliśmy nie da się opisać słowami, nie oddadzą ani zdjęcia ani filmy, to obraz, który został na stałe wyryty w naszej pamięci.
Brak słów! Naprawdę warto było.
Na górze dośc chłodno, lekki wiaterek. Spędzamy tam ok godziny, obchodzimy szczyt wkoło, by zobaczyć kaplcę Sv Jure, która do 1968 r. była na samym szczycie góry. Następnie została przeniesiona nieco niżej w czasie budowy nadajnika telewizyjnego. Robimy nieskończoną ilośc fotografii, odpoczywamy trochę i nastawiamy sie na to co nas czeka dalej.

Po pokonaniu jednego z najdłuższych podjazdów w Europie teraz czeka nas… jeden z najdłuższych zjazdów. 
Tego boimy sie jeszcze bardziej niż podjazdu.
Dodatkowy komplet szczęk hamulcowych, dwie zapasowe linki hamulcowe wydają się jakimś skromnym zabezpieczeniem.
Zjazd nie tyle trudny technicznie, co niebezpieczny z powodu odcinków z brakującymi barierkami i jakimikolwiek zabezpieczeniami chroniącymi przed wypadnięciem.
Innym niebezpieczeństwem jest możliwość spotkania z samochodem za każdym z zakrętów.
Sprawdzenie i regulacja hamulców i …ruszamy.
Ostrożnie , bez przygód docieramy do punktu widokowego Ravna Vlaska na wysokości 1228 m npm. Seria zdjęć, wymiana paru zdań z grupką Polaków z którymi widzieliśmy się już w górze. Na odchodne rzucam jednej z nich „Ścigamy się?”.
Wyraz jej oczu bezcenny 😉

Po dłuuuugim zjeździe docieramy do granicy Parku i stamtąd do Makarskiej, do samochodu.
Dopiero przy zjeździe 6-kilometrowego odcinka widzimy, jak stromy był to kawałek, ale chęć zdobycia góry trochę nam go „spłaszczyła”.
Samochodem docieramy do Podstrany, naszej bazy wypadowej i długo jeszcze żyjemy emocjami jakich dostarczyła nam ta fantastyczna wycieczka, przez duże W.
Wieczorem przy piwku zgrywamy zdjecia na kompa i ponownie wspominamy każą z chwil tam spedzonych. A emocje, endorfiny, adrenaliny i inne, którymi byliśmy cały dzień podsycani i nasycani nie pozwolaja nam odczuć… zmęczenia.
To był udany dzień 😉 

Jeszcze wstawię profil trasy, na którym zaznaczyłem kilka miejsc, dla łatwiejszego wyobrażenia sobie wysokości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *